Dwór Artusa podczas
tej jesieni zaaranżował wiele spotkań z niesamowitymi ludźmi. W zeszły piątek
do Torunia przyjechała Jolanta
Fraszyńska- aktorka filmowa i teatralna. Niepozorna osoba, która po chwili
rozmowy ukazuje swój bogaty wachlarz zalet. Nie kłamstwem jest, że ta aktorka posiada
duże poczucie humoru. W przyjemnej atmosferze szczerze odpowiedziała na moje
pytania.
Jak to jest być obserwowanym przez żywych ludzi, którzy mogą różnie
zareagować?
-Kiedy jestem zamknięta w spektaklu, w którym nie ma
możliwości wyjścia poza formę i kontaktu z widzem, jestem bezpieczna. To
bezpieczeństwo daje mi tekst. Ja nie za
bardzo zastanawiam się nad tym czy ktoś tam gdzieś ziewa lub się rusza. Wydaję
mi się , że ludzie słuchają. Jeszcze się nie spotkałam z jakąś ostentacją, gdy
do teatru przychodzą widzowie, którzy chcą uczestniczyć w przeżyciach postaci.
A jeżeli nawet, jest to kwestia wyczucia
widza. Mówi się o tym, że jest różna publiczność. Gdybym widziała, że ktoś
rozmawia zrobiłabym pauzę i zabiła wzrokiem. Pauzę w postaci. Ale to też
zależy. Widz to też człowiek. Może ma jakąś słabość, może się źle czuje lub ma
potrzebę i musi wyjść. Są pewne rzeczy, które można dopuszczać. Gramy teraz taki
spektakl pod tytułem „Siostrunie”. W tym przedstawieniu jest możliwość złapania
kontaktu z widzem. Raz spotkałam faceta, który był pijany i dogadywał tekst.
Więc go zaprosiłam na scenę i zaczęło się dziać. Z tym, że to było nieprzyjemne.
On po prostu był zalany i zachowywał się niestosownie. To są takie skrajne
przypadki.
Pierwszy raz słyszę o takiej sytuacji.
-A no widzi Pani! Teraz są takie czasy, że spektakle sprzedaje
się hurtowo. Ludzie nie idą z potrzeby serca, tylko dlatego, że dostali w
robocie bilet. I idą. Trudno jest przejść przez taka barierę. Mam już pewnie
doświadczenie, przeszło 22 lata. I to jest tak, że się nauczyłam te bariery
przechodzić.
Czy grała Pani kiedyś postać, która przeszywała, poruszała?
-Emocjonalnie już się nie związuję z tymi rolami. Na tyle
sobie cenię swoje zdrowie, żeby tego unikać. Mam za sobą ten okres kiedy grałam
wydzielinami. To były spektakle u Lupy, Jarockiego. Wypłakiwane, histeryczne.
Teraz nauczyłam się bezpiecznie używać tych wysokich diapazonów. Ten etap kiedy
przenoszę tą energię spektaklu lub postaci do domu na szczęście się już
skończył.
A postać, którą się Pani zafascynowała, pomyślała, że ta osoba jest
niezwykła?
-Każda postać musi być postacią fascynującą. A jeśli taka
nie jest to trzeba ornamentować tę postać. Jeżeli ona ma być ciekawa, posiadać
tajemnicę i ma być lubiana lub nie to trzeba jej to wszystko dać. Nie ma białych
postaci. Jeżeli nawet są to ten kolor trzeba nadać.
Rola, przy której Pani pomyślała „nie, nie zrobię tego”?
-Nigdy nie zrobiłam nic wbrew sobie. Wzięłam coś i potem
żałowałam. Chyba nie… Miałam problem
trochę z tą Veronic w „Rzezi” . Ona mi się wydawała taka upierdliwa, cisnąca po
swoją rację. Taki rodzaj dyktatorskiego rysu. Musiałam to uwypuklić i myślałam
sobie „boże, jak ja jej nie lubię”. To było po prostu trudne, bo bałam się , że
ona jest tak kategoryczna i tak walcząca o swoje i narzucające swoje poglądy,
że ludzie jej nie polubią. Zastanawiałam się dlaczego ta rola w ogóle do mnie
przyszła. Może te moje złe cechy tak wyszły na jaw, że ta rola do mnie pasowała
(śmiech).
Wiele osób uznaje nagość za apogeum i największe wyzwanie. A jak Pani
uważa?
-Z nagością oswoił mnie kiedyś Jarocki. Powiedział, gdy
chciał nas rozebrać w swoim spektaklu, przypominając o swoim pobycie w
Niemczech: „ wy w Polsce jesteście wszystkie takie matki boskie”. I to mi utkwiło
w głowie. Miałam wcześniej te swoje ograniczenia. To tak z nagością. A poza
tym… ja bym chciała dostać taką propozycję. Fajnie, gdy do aktora przychodzi
rola, która jest właśnie takim levelem wyżej. I to chyba tak jest. Że
przychodzą do mnie takie role, które w danym momencie mojego życia są czymś
więcej. Być może dla kogoś mniej artystyczne , ale dla mnie bardzo potrzebne.
Grając jeden spektakl multum razy nie ma Pani dosyć?
-Nie ma rutyny, nawet gdy człowiek jej chce. „Fredro” u
Michała Żebrowskiego na 6 piętrze zagraliśmy 303 razy i na każdym spektaklu do
tej pory było około 500 ludzi. Nawet, gdy nam się nie chce i nie mamy już sił
wychodzimy i dostajemy pozytywną energię od
publiczności. To jest dla aktora największa nagroda.
źródło: www.teatr6pietro.pl